Przejdź do treści
Logo MOPR Słupsk
Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie
w Słupsku
Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Słupsku
Facebook Mapa strony Wysoki kontrast Biuletyn informacji publicznej Projekty Unijne

Od technika tartacznictwa po dyrektora MOPR

Od technika tartacznictwa po dyrektora MOPR

Z dniem 6 lipca Krystyna Danilecka – Wojewódzka, Prezydentka Słupska powołała Marcina Tredera na dyrektora naszej instytucji. Swoje życie zawodowe związał z MOPR-rem już w 1998 roku i od tamtej pory nieprzerwanie jest z nami. Chociaż na początku wydawało się, że może być zupełnie inaczej. Ukończył Technikum Drzewne, czyli popularny „drzewniak”. Został technikiem tartacznictwa i chciał być stolarzem. Potem pojawił się rozdział pt. „pomoc społeczna”, który trwa do tej pory. Opowiada nam o tym w rozmowie, w której możemy dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy nie tylko z zakresu pomocy społecznej.

 

Przyzna Pan, że od technika tartacznictwa do stanowiska dyrektora MOPR, to daleka droga. Jak do tego doszło, że akurat tak to się ułożyło?

- W szkole średniej dowiedziałem się tego, że drzewo po ścięciu staje się drewnem. Na studiach i pracując w ośrodku można dojść do wniosku, że nie ma opieki społecznej, tylko jest pomoc społeczna. W ten sposób definiuję te zjawiska i jeśli można je w jakikolwiek sposób porównać to właśnie tak. Na początku myślałem, że założę swój warsztat i zostanę stolarzem. Nie chciałem w ogóle podchodzić do matury, bo miałem nie iść na studia. Życie to wszystko zweryfikowało. Stwierdziłem, że mogę mieć swój warsztat i jednocześnie pójść na studia pedagogiczne. Odbyłem też studia podyplomowe z organizacji pomocy społecznej już w trakcie pracy w Ośrodku, ale zanim to nastąpiło to pracowałem w fabryce mebli. Byłem też dostawcą pizzy i przedstawicielem handlowym. To wszystko nie bardzo mi się podobało. Praca w fabryce jeszcze bardziej zmotywowała mnie do nauki.

- Czasami przecież należy czegoś fizycznie doświadczyć, aby mieć świadomość tego, że nie chce się tego robić na dłuższą metę i niczyje dobre lub złe rady nie pomogą prawda?

- Dokładnie tak. Wtedy chciałem pracować w fabryce mebli, ale doszedłem do wniosku, że nie chcę być trybikiem w maszynie, która jest wykorzystywana przez szefostwo. Przypadek zadecydował o tym, że trafiłem do Ośrodka. W 1998 roku pracowała tutaj Barbara Stefanowicz. Była pierwsza osobą, która wprowadzała mnie w meandry pomocy społecznej. Zabiegałem o pracę pół roku. Na początku byłem aspirantem pracy socjalnej, potem pracownikiem socjalnym, a następnie koordynatorem zespołu pracy socjalnej i zastępcą dyrektora. Teraz tak się złożyło, że pomoc drugiemu człowiekowi sprawia mi największą przyjemność.

Co musi się stać, żeby w pomoc społeczna była skuteczna?

- Szacunek, akceptacja do człowieka i jego inności jest podstawą, na której opieram swoją pracę. Wtedy uda się nawiązać relację z klientem, który będzie gotów na przyjęcie pomocy z naszej strony. To jest trudna praca, bo ponosimy ryzyko, że będziemy realizować tylko swoje wizje wychodzenia z trudnych sytuacji życiowych naszych klientów. Czasami zdarzają się takie przypadki, w których przewodnicy są potrzebni. Na tym jednak pomoc społeczna nie polega. Musimy być gdzieś obok. W tym kontekście pojawia się pojęcie selektywnego wsparcia, czyli takiej formy pomocy, która skupia się na tym co w człowieku jest najlepsze. Wspieramy selektywnie w obszarach, które są ogólnie przyjęte za akceptowalne społecznie. Nie mamy recepty na życie innych. Takie prawo nam nie przysługuje. Musimy być otwarci, słuchać i być ciekawi drugiego człowieka.

- Czy dostrzega Pan podobieństwo pomocy społecznej z biblijną przypowieścią o talentach? Bóg dawał je swoim sługom i chodziło w tym wszystkim o to, aby dzięki uzyskanej pomocy mogli sami pomnażać swoje dobra i umiejętności.

- Pełna zgoda. Jestem za tym, aby pomoc społeczną umiejętnie „dozować”. Nie jestem za tym, aby zaspokajać wszystkie inne uzasadnione potrzeby klientów. Chodzi o wydobywanie potencjału, bo to da większą satysfakcję dla każdej ze stron. Miejscem realizującym taką zasadę udzielania wsparcia jest np. Centrum Integracji Społecznej. Tam można odzyskać wiarę w swoją sprawczość i moc, która tkwi w każdym. Mieliśmy przypadki, że nawet jako pracownicy socjalni nie wierzyliśmy w to, że dana osoba może wyjść „na prostą”, a to się jednak udało.

- Jeśli już mówimy o sprawczości to właśnie ją Pan nabył zostając dyrektorem MOPR-u. Jak nie teraz, to kiedy wdrożyć w życie takie wartości?

- Nie nie uda się osiągnąć bez odpowiednich pracowników. Najlepszy dyrektor nic nie zdziała, kiedy nie będzie miał ludzi, którzy są gotowi do ciężkiej pracy i mają te same cele. Musimy też tak samo rozumieć pomaganie drugiemu człowiekowi. Każdy z pracowników ma różne zasoby i doświadczenie. Dzięki wspólnemu zaangażowaniu można sporo osiągnąć. Jestem zwolennikiem dyskusji. Wtedy rodzą się najlepsze pomysły, które możemy zrealizować. Jeśli chodzi o mnie to w duchu ciągle czuję się pracownikiem socjalnym. Nie chciałbym czuć inaczej. Do tej pory wychodzę w „teren” razem z pracownikami, aby nie stracić kontaktu z rzeczywistością pracy socjalnej w czystej postaci. W dalszym ciągu chcę to robić, jeśli tylko czas na to pozwoli.

- Co w wolnym czasie robi nowy dyrektor słupskiego MOPR-u?

- Lubie obcować z przyrodą, także często jeżdżę rowerem po lesie. To, co sprawia, że można się wyciszyć i naładować baterię, to wędkowanie. Robię to typowo hobbystycznie, a wszystkie złapane ryby wpuszczam z powrotem do wody. Oprócz pomocy społecznej ukształtowała mnie również szeroko pojęta muzyka rockowa także rowerem jeżdżę częstokroć ze słuchawkami w uszach. Bywam również na koncertach, a poza sezonem wędkarsko – koncertowym sporo czytam.

 

Rozmawiał Zbigniew Dorawa

 

 

 

 

 

 

 

Kontakt

Adres

ul. Słoneczna 15D,
76-200 Słupsk

e-mail

sekretariat@mopr.slupsk.pl

Telefony

59 81 42 801
59 81 42 802

Fax

59 81 42 803